na bałutach, w okolicy żytniej suche fioletowo-różowe udo baby z czerwonymi jak malina ustami. w brokatowej czapce z daszkiem. udo suche i poprzerastane drobnymi niteczkami naczyń krwionośnych, świeżo poskubane, poszurane, podrapane. trochę jasnego naskórka zrolowało się na wysokosci czerwonej dłoni, zostawiając za sobą fioletowe ślady – znacznie dłuższe od palców. nad wyraz widoczne udo baby z żytniej. 

siedzą na ławce między kamienicami i grzeję się w końcówce września – przy dużym grillu-odwróconym na bok wózku z auchan. cisną patyki z mięsem prosto między rozżarzony metal. skwierczy, syczy, stęka. żytnia pachnie dziś słodyczą krwi i goryczą spalonej skórki. miejsce na grill jest gorącym i rozdrapanym strupem, które ciska kurwami i puszcza między nogami wiązanki sąsiednich słów. w ciepłym słońcu, które opiera się o dachy niższych kamienic, scena nie mogłaby wyglądać bardziej groteskowo. słodycz miodu przewodzi makabrę. późne lato obarczone jest błędem.

dziewczynka, która dotychczas z nogą na nogę cicho siedziała na taborecie, z suchym klaśnięciem odkleja się od lizaka. musiała usiąść na nim zupełnie przypadkowo.

Dodaj komentarz