cudze kostki rubika

widzisz zbyt żółte światła w oknach mieszkań, pomarańczowe, żółte, niebieskie, czarne, czarne, czerwone żółte. po zmarłych, za zmarłych, za babcię, dziadka, puste mieszkanie, mieszkanie z kotem, na strychu z prześcieradłami, w które cicho uderza zimowe powietrze.

zapisuję: rysunek o tym, dlaczego nie powinnam rysować po nocach; rysunek o tym, dlaczego po nocach nie powinnam się szlajać.

piątek. dzień wymyślania dobrych życzeń dla miasta, które upada po raz wtóry. nikt go nie uniesie. zbyt kruche dla dwóch dłoni, pleców, palców, linii łopatek, wątłych kolan i płaskostopia. coś strzyka i chrupie.

jest piątek, przed południem, miasto upada po raz wtóry.

wczoraj przed północą ktoś przechodził wzdłuż ulicy rewolucji 1905 r.

było cicho nikt nie biegał nikt nie denerwował psów. było spokojnie,

kiedy ktoś przechodził przed fasadą kamienicy. tupnął za głośno, chyba przeklął.

tak, mówili, że klął.

albo się śmiał.

wczoraj tuż po północy ptak usiadł w pustym oknie kamienicy.

poślizgnął się na parapecie, mówili.

zadarł pazurek i odfrunął.

stróże z naprzeciwka widzieli. w przerwie kawowej.

sąsiadki rozpinały pranie na czerwonych klamerkach.

robotnicy regulowali radioodbiorniki.

huk i dużo pyłu.

wschodnie skrzydło kamienicy runęło po godzinie dziewiątej.

nikt nie ucierpiał, ptaki odleciały.

piątek. dzień wymyślania dobrych życzeń dla kamienicy przy ulicy w mieście, które gubi skórę.

pesa łódź

trzaski kasowników

szumy bankomatów

kurwy od kopernika

w okna na żeromskiego 

i trochę stali z nieba

na łeb, na szyję

się wie, się wie

i wy wszystkie rozdęte ryby z kolcami od gazetek promocyjnych i ofert wielkopowierzchniowych

dmuchajcie w się

prowincjonalny mesjasz

zbiegowisko. ludzie gromadzą się na placu dąbrowskiego, siadają okrakiem na suchych wargach fontanny. kogoś żegnają albo witają. nic się tej nocy nie złoży. zero libretta. to łódź.

tłum kwili jak małe kocię.

pękają szklane butelki

mleko wąskim strumieniem spływa przez kratki ściekowe. łączy się z wielkimi wodami

to o kimś, kogo nie ma, kto nie przychodzi.

stoją boso w zjełczałych kałużach, strzepują okruchy z kożucha. obraz zastyga.

możesz go zeskrobać

Dodaj komentarz